Art Blakey And The Jazz Messengers ׀ „First Flight To Tokyo: The Lost 1961 Recordings”

5 listopada wytwórnia Blue Note Records wydała płytę „First Flight to Tokyo: The Lost 1961 Recordings”.

To nigdy wcześniej niepublikowane, zaginione nagranie na żywo Art Blakey & The Jazz Messengers, zarejestrowane w Hibiya Public Hall w Tokio, 14 stycznia 1961 roku. Koncert ten był zwieńczeniem, trwającej przez dwa tygodnie, trasy po największych japońskich miastach, pierwszej w historii wizyty zespołu w tym kraju. Jest to już druga, w krótkim czasie, płyta tego zespołu, która została wydana po wielu latach od rejestracji. Przypomnijmy, że poprzednią była „Just Coolin’”.

Art Blakey And The Jazz Messengers ׀ „First Flight To Tokyo: The Lost 1961 Recordings”

Wydawca: BLUE NOTE RECORDS/Universal Music LLC (Japan) UCGQ-9028

Premiera:

– 5 listopada 2021 (CD/LP)

– 10 grudnia 2021 (SHM-CD/SHM-SACD)

Format: SHM-SACD

Słuchał: WOJCIECH PACUŁA

Jakość dźwięku: 6-7/10

www.BLUENOTE.com

 

Odkrycie

„Cudowne” odkrycia nigdy niepublikowanego materiału były, są i będą częścią muzycznego świata wydawniczego. Owe „odkrycia” różnią się od siebie nie tylko kalibrem wydawanego materiału, ale również realnymi powodami, dla których ów materiał nie ujrzał światła dziennego w czasie, w którym został zarejestrowany. Niektóre z tych nagrań rzeczywiście zostały zapodziane (przykładem jest, wspomniana, JUST COOLIN’), czekając na swoją kolejkę, ale niektóre zostały celowo pominięte przez producentów i wydawców, którzy nie wierzyli w ich wartość muzyczną lub nie byli pewni, co do ich jakości technicznej.

W przypadku wydawnictwa Blue Note taką „ostateczną instancją” był ALFRED LION, jego współzałożyciel. To on decydował, co, kiedy i jak nagrywać, a potem, w jaki sposób ma to być zmontowane i wydane. Trzeba przyznać, że rzadko się mylił. Czasem jednak intuicja go zawodziła. Jak przypomina Richard Harves, autor monografii Blue Note: Uncompromising Expression, tak było z jednym z utworów zespołu, później znanego jako Art Blakey And The Jazz Messengers. 

Stephan Micus | foto: Rene Dalpra/ECM

Pierwsza sesja grupy dla tej wytwórni miała miejsce w listopadzie 1954 roku. W „logu” studia zapisana jest pod nazwiskiem Horace’a Silvera. Lion widział wcześniej tego pianistę grającego z saksofonistą tenorowym Hakiem Mobley’em i kontrabasistą Dougiem Watkinsem w jednym z nowojorskich klubów.  Szef Blue Note zasugerował wówczas Silverowi, aby dodał do swojej grupy trąbki, na co ten się zgodził i przearanżował utwory pod kątem Arta Blakey’a i Kenny’ego Dorhama.

W czasie listopadowej sesji powstały cztery utwory. Na kolejne, mające dopełnić płytę, umówiono się na luty następnego roku, ponownie w studiu Hackensack Rudy’ego van Geldera. Podczas próby Silver zaczął opracowywać temat, który Lionelowi się nie spodobał i którego nie pozwolił nagrywać:

„To prawdziwa ramota. Może zagrałbyś zamiast tego jakiegoś bluesa”. Blakey nie był tą decyzją zachwycony; bardzo chciał ten kawałek nagrać, co powiedział Silverowi. Jak mówi Michael Cuscuna, który swoją wersję potwierdził w rozmowach z Silverem, Blakey’em i Lionem, perkusista wziął Silvera na stronę i powiedział mu: „Nie pozwól mu, żeby ci mówił, co masz robić. Jeśli chcesz nagrać ten kawałek, musisz mu powiedzieć, że trzeba będzie odwołać całą sesję, bo musisz napisać coś innego, a to zajmie ci kilka miesięcy. To go powstrzyma”.

⸜ RICHARD HARVES, Blue Note: Uncompromising Expression, Thames & Hutson, Londyn 2014, s. 87-88.

Postawiony pod ścianą Lion zgodził się na nagranie – był to utwór The Preacher, drugi w historii Blue Note 7” singiel, który świetnie się sprzedał i pomógł sfinansować oraz wypromować dwie części płyty Horace Silver Quintet. Jak widać, nawet najwięksi się mylą.

˻ PROGRAM ˺

  1. Now’s the Time (22:34)
  2. Moanin’ (13:33)
  3. Blues March (11:45)
  4. The Theme (00:33)
  5. Dat Dere (12:14)
  6. ’Round About Midnight (13:29)
  7. Now’s the Time – Version 2 (17:15)
  8. A Night in Tunisia (11:12)
  9. The Theme – Version 2 (00:30)

Z First Flight To Tokyo: The Lost 1961 Recordings sprawa wydaje się inna. Jak czytamy w towarzyszącej płycie, znakomicie przygotowanej książeczce, w 2017 roku w rzeczach pozostawionych przez zmarłą niedługo wcześniej FUMIKO SAKAO, znaną w Japonii, poważaną edytorkę trailerów filmowych, znaleziono pięć 1/4” taśm opisanych: „ART BRAKEY and his JAZZ MESSENGERS, Hibiya Public Hall”. Jak się okazało, był to fenomenalnie zagrany, doskonale nagrany, świetnie zmiksowany „na żywo” w czasie występu materiał.

˻ PERSONEL ˺

    • Art Blakey – perkusja
    • Lee Morgan – trąbka
    • Wayne Shorter – saksofon
    • Bobby Timmons – fortepian
    • Jimmy Merritt – kontrabas

Muzyka

Początek lat 60. to światowa eksplozja Beatlemanii, Stany Zjednoczone nie były więc specjalnie łaskawe dla zespołów jazzowych, których korzenie sięgały dekady wcześniej. Japonia była jednak zupełnie innym miejscem. Jak czytamy w eseju zamieszczony w książeczce płyty, Blakey powiedział magazynowi „Down Beat”: „Czułem się jak w kwiaciarni. Chcieli, żebym coś powiedział, ale nie mogłem. Po prostu płakałem”. A po powrocie do domu dodał: „Grałem w tak wielu krajach. Po raz pierwszy widziałem wszystkich członków zespołu płaczących w samolocie”.

STEPHAN MICUS ECM

Jazz Messengers byli jedną z pierwszych grup jazzu nowoczesnego, które koncertowały w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jak czytamy w materiałach prasowych, japońska publiczność była nimi zachwycona. Skład był znakomity: Lee Morgan na trąbce, Wayn Shorter na saksofonie tenorowym, Bobby Timmons na fortepianie i Jymie Merritt na basie. Nie zabrakło znanych jazzowych przebojów, w tym Now’s the Time Charliego Parkera, Round About Midnight Theloniousa Monka oraz hitów Jazz Messenger, w tym Blues March, Dat Dere i Moanin’.

Tak więc mamy do czynienia ze świetnym muzycznie materiałem, w dodatku bardzo fajnie nagranym. Nie jest to żaden odrzut, czy „zapodziana” taśma – nagrania te powstały na potrzeby organizatora i miały pozostać takim właśnie „dokumentem”. Ważne, że towarzyszyła im niesamowita życzliwość ze strony fanów, którzy traktowali członków zespołu jak bogów. Wayne Shorter w wywiadzie dla  Dona Wasa, obecnego szefa Blue Note, że po koncertach ustawiała się kolejka po autografy i zdjęcia licząca po 2000 ludzi. W związku z tym, jak mówił, „nie wychodziliśmy przed pierwszą, może drugą”.

Wartość materiału została już zresztą powszechnie dostrzeżona. Niech reprezentatywnym, dla polskiej infosfery będą słowa redaktora portalu JazzPress.pl:

W temacie cudownych odnalezieni rok 2021 był najlepszy od wielu lat, tym drugim, absolutnie zjawiskowym wydarzeniem jest wydanie pełnych wybornej muzyki ośmiu płyt Lee Morgana z Lighthouse z 1970 roku. Oba rewelacyjne wydawnictwa łączy oczywiście postać Morgana, ale także basisty w obu zespołach – Jimmy Merritta. Jeśli jeszcze nie zrobiliście sobie świątecznych prezentów, to zarówno First Flight To Tokyo: The Lost 1961 Recordings Arta Blakey’a, jak i The Complete Live At The Lighthouse.

www.JAZZPRESS.pl, 13 grudnia 2021; dostęp: 14.02.2022.

Nagranie

Album First Flight to Tokyo został wyprodukowany przez ZEVA FELDMANA i DAVIDA WEISSA. Weiss jest też autorem, otwierającego książeczkę, wstępniaka. Autorem wprowadzenia także jeden z synów Arta Blakey’a – Takashi Buhaina Blakey. W kontekst historyczny wprowadza nas Bob Blumenthal, legenda jazzowej krytyki, dwukrotny laureat Grammy za wstępniaki do jazzowych albumów, a o samych koncertach z 1961 roku mówi sam Wayne Shorter. Od strony japońskiej wydawnictwo reprezentują Reino Yukawa, znana w Kraju Kwitnącej Wiśni promotorka koncertów, oraz gitarzysta Sadao Watanabe. Znajdziemy tam również wpisy takich muzyków, jak: Lou Donaldson, Louis Hayes, Billy Hart, Donald Harrison i Cindy Blackman Santana.

Christoph Stickel

Nagranie zostało dokonane bezpośrednio na taśmę ¼” na monofonicznym magnetofonie Nagra. Zapewne był to model Nagra III, magnetofon reporterski, przystosowany do taśm o szerokości szpuli 7”. W latach 1950-1970 były one używane do nagrań półprofesjonalnych i reporterskich; w studiach stosowało się taśmy o szpulach 10,5”. Jak wynika ze zdjęć zamieszczonych w wydawnictwie do nagrania posłużyła bardzo dobra taśma Scotch 111. Taśm było zresztą kilka i nie była opisana kolejność nagrania. Producent Zev Feldman w swoich zapiskach mówi: „Na taśmach było wiele niekompletnych utworów, a mój współproducent David Weiss i ja zdecydowaliśmy się je pominąć”. Kolejność utworów została więc dobrana producentów. Za rejestrację i miks odpowiedzialny był japoński inżynier dźwięku, kojarzony z rejestracją na potrzeby filmów, TETSUO YASUDA.

Odnalezione taśmy trafiły do Stanów Zjednoczonych, do studia masteringowego BERNIEGO GRUNDMANA. Studio to wyposażone jest w całości w elektronikę lampową, włącznie z lampowymi, wykonanymi na zamówienie, modułami toru odtwarzającego magnetofonów szpulowych. Tam też został nacięty lakier dla wersji LP.

Sporo szumu w audiofilskich kręgach wywołał niejednoznaczny komunikat wydawnictwa dotyczący procesu masteringu. W opisie płyty czytamy: „The discs in this set were mastered from the original tapes by Bernie Grundman using Bernie Grundman’s proprietary custom analog mastering system featuring a vacuum-tube playback machine”. Jak jednak na swoim blogu www.ANALOGPLANET.com mówi Michael Fremer, powołując się na Chrisa Bellmana z BG Mastering, materiał został najpierw zamieniony na cyfrowy i dopiero poddany masteringowi (dostęp: 14.02.2022). Fremer przywołuje parametry 24/96, co nie jest prawdą – materiał ten w serwisie Tidal dostępny jest w plikach FLAC MQA 24/192, czyli – jeśli już – w takiej formie był zapisany. Biorąc to wszystko pod uwagę z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że mastering został przeprowadzony w domenie analogowej, jednak finalny materiał „master” był prawdopodobnie cyfrowy. Jak mówi Bellman, chodziło o to, że nacięcie lakieru wymaga jednej taśmy. Aby wykonać wszystko analogowo (AAA) trzeba by więc było albo pociąć taśmy źródłowe i je następnie zmontować, albo przegrać je na kolejną taśmę i to ją zmontować. Najwyraźniej obydwie opcje zostały odrzucone. Można więc założyć, że mamy do czynienia z torem:

ANALOG (miks/nagranie) → ANALOG (mastering) → DIGITAL (master)

Parę słów poświęćmy jeszcze sali, w której nagranie powstało. Hibiya Public Hall [Shisei Kaikan, ‘City Hall’], był, należącą do miasta, wybudowanym w 1929 roku, ratuszem. Dziesięciopiętrowy budynek został wykonany w nowoczesny sposób, to jest na metalowym szkielecie wylano betonowe elementy, a całość wykończono terakotą. Miejsce to miało być symbolem podniesienia się miasta po potężnym trzęsieniu ziemi z 1923 roku, zwanym Great Kanto. Budynek okrył się złą sławą, kiedy w 1960 roku został w nim zasztyletowany przewodniczący partii socjalistycznej. Do dziś Hibiya Public Hall gości wydarzenia kulturalne, jest także siedzibą Tokyo Institute of Municipal Research.

Christoph Stickel

Wydanie

First Flight To Tokyo: The Lost 1961 Recordings jest pełnoprawnym wydawnictwem Blue Note. Otrzymało ono niezwykle staranną oprawę graficzną, w czym pomagają archiwalne zdjęcia autorstwa japońskich fotografów Shunji Okura i Hozumi Nakadaira. Duży nacisk położono również na detale, dzięki którym płyta jest czymś więcej niż kolejną pozycją na półce.

Materiał ten ukazał się w pięciu różnych wersjach:

    • 2 x COMPACT DISC,
    • 2 x SHM-CD,
    • SHM-SACD,
    • 2 x LP,
    • pliki FLAC 24/192 (Tidal: FLAC MQA).

Najciekawsze, jak dla mnie, wydały się wersje SHM-SACD i LP. Ta pierwsza została wydana w Japonii i jest to jednowarstwowa płyta SACD ze specjalnym rodzajem materiału użytego zamiast plastiku. Krążek został pokryty specjalną farbą, minimalizującą zniekształcenia wywołane przez rozproszenie światła lasera. W ten sposób – mówię o lakierze – wydawane są też płyty SHM-CD oraz krążki magazynu „Stereo Sound”. Wydawnictwo ma dodatkowy, kartonowy „płaszcz”, grubszy niż zazwyczaj, ponieważ oprócz płyty w pudełku jewelcase mieści się tam również gruba książeczka. W wersjach LP i CD (w tym SHM-CD) dostajemy po dwa krążki. Z kolei wersja SHM-SACD jest jednopłytowa i jest na niej cały program.

Wydanie LP jest wizualnie jeszcze bogatsze . Materiał wytłoczono na dwóch czarnych krążkach 180 g i ma to być edycja „limitowana”. Winyle znalazły się w rozkładanej okładce typu gatefold. Znajdziemy tam również 16-stronicowy insert oraz sześć kolekcjonerskich kart. Wszystko wygląda wspaniale i jedynym „ale” jest nieprawidłowy napis „stereo” na okładce, podczas gdy są to nagrania MONOFONICZNE. Jest to częsty błąd przy reedycjach, na przykład z serii „Polish Jazz”. W każdym razie na labelach naniesiono już właściwy nadruk: 33 ⅓ Microgroove. Dodam, że do dyspozycji miałem również Test Press płyty, dostępny przez chwilę w sklepie internetowym wydawcy.

Odsłuch przeprowadzony został w systemie referencyjnym „High Fidelity”, na kolumnach Harbeth M40.1 i testowanych w tym czasie, potężnych konstrukcjach krakowskiej firmy Lemon Audio. Słuchaliśmy wersji SHM-SACD.

Christoph Stickel

SŁUCHAMY

Dźwięk płyty First Flight To Tokyo: The Lost 1961 Recordings nie jest tego samego kalibru, co nagrania studyjne lat 50.i 60. Blue Note. Nie ma sensu udawać, że to pełnopasmowe, dynamiczne brzmienie – tak nie jest. Nie wiem, czy znają państwo dźwięk magnetofonu Nagra III – to niebywale nasycone, naturalne granie nastawione na środek pasma, ale pozbawione wysokich i niskich dźwięków. I tak też ta płyta brzmi.

Ale jest też i druga strona tego medalu – Nagra pozwala na uchwycenie subtelności, które umykają wielu innym, znacznie droższym magnetofonom. Chodzi przede wszystkim o niebywałą spójność brzmienia. Dźwięk podstawowy wydaje się być na recenzowanej płycie jednością z harmonicznymi. Te ostatnie są przedłużeniem dźwięku, budującego gęstość i namacalność. Bo to namacalny przekaz i w dodatku przekaz o dużym wolumenie.

Nagrania monofoniczne mają to do siebie, że brzmią często w nienaturalnie mały sposób. Są od tej reguły wyjątki, ale to właśnie klasa nagrania powoduje, że słyszymy coś takiego, jak na First Flight To Tokyo…, czyli duże instrumenty, nawet jeśli akurat są nieco dalej w perspektywie. Mikser wykonujący miks na żywo podczas koncertu był czujny i świetnie reagował na zmiany w grze, mocniej pokazywał solo instrumentów, po czym ładnie wtapiał danego wykonawcę w brzmienie całości.

Christoph Stickel

Wspomniałem wcześniej o podcięciu basu – rzeczywiście, nie ma tu niskiego dołu. Ale tak naprawdę, to tylko najniższego, a dźwięk całości i tak oparty jest na ładnym kontrabasie. Nagranie uchwyciło większość z masy tego instrumentu, na przykład w solo zaczynającym się w dziesiątej minucie Moanin’, podobnie zresztą, jak skalę stopy perkusji. Znakomicie słychać tez tzw. „popy”, kiedy Blakey zapowiada przywołany wyżej utwór– uderzają one mocno i naprawdę nisko.

Mamy więc namacalne instrumenty, oparte na niskiej średnicy. Perkusja, w szczególności werbel i tomy, które nie były omikrofonowane, brzmią z dystansu i tego nie da się zmienić. Także blachy są raczej ciepłe i słodkie niż dynamiczne – dynamika nie jest zresztą w tym nagraniu jakaś porywająca. Jest jednak jakoś tak, że kiedy perkusista mocniej przyciska, kiedy gra solo, wolumen tego instrumentu rośnie, podobnie, jak jego klarowność.

Wyjątkowo ładnie uchwycono sekcję dętą, to jest saksofon Wayne’a Shortera i trąbkę Lee Morgana – posłuchajcie państwo ich solówek w trzeciej, czwartej i piątej minucie Dat Dere, to będzie dobry przykład na to, jak ładnie te instrumenty mogą brzmieć, mimo wyraźnego obniżenia ich brzmienia. Mają one ciepłą barwę, nie słychać „szpileczek”, ale akurat w tym przypadku to zaleta, ponieważ całe nagranie jest właśnie takie. Instrumenty pokazywane są blisko nas, mają sporą wagę i energię. Ich bryła nie ma trójwymiarowego „body” i jest raczej obła niż wyrazista.

Podsumowanie

Słucha się więc tego dokumentu, zarówno z płyty SHM-SACD, jak i z plików streamowanych przez Tidala, naprawdę fantastycznie! Zespół jest w szczytowej formie, świetnie się na tej scenie czuje i odbiera energię, która płynie z widowni, transformując ją na energię muzyczną. Brzmienie nie jest specjalnie klarowne, a już na pewno nie jest selektywne. Ma ono jednak dobrą rozdzielczość, a przede wszystkim jest pięknie nasycone i spójne. To jest jedna z lepiej „wchodzących” w krwioobieg płyt jazzowych, jakie ostatnio słuchałem.

Warto sięgnąć po jej najlepsze wersje, to jest SHM-SACD lub SHM-CD, ale i pliki z Tidala brzmią ładnie. Wersja LP brzmi w niezwykle przyjemny sposób, ale to właśnie wersje cyfrowe wydają się lepsze. Dodajmy, że we wszystkich fizycznych wersjach jakość wydania, to jest przygotowania materiału i poligrafia, są wyjątkowo wysokiej próby. ●

www.BLUENOTE.com

tekst WOJCIECH PACUŁA

foto mat. prasowe | Wojciech Pacuła

Poprzednie

Następne